niedziela, 6 października 2013

***

VII.

Półtora roku temu,  Nowy Jork.
 Amelia poderwała się z łóżka, przecierając oczy. Sięgnęła po komórkę, uporczywie odgrywającą jedną z piosenek Beatlesów, które może i były delikatne i kojące, jednak budziły pannę Collins za każdym razem. Dzwonek zmieniała co tydzień, nie czekając, aż ulubione melodie zdążą kompletnie jej zbrzydnąć...
...Bez problemu zgadła, kto dzwonił, nawet bez zerkania na wyświetlacz.
- Wyjaśnij mi szybko, czemu budzisz mnie o świcie, czemu nie ma cię w mieszkaniu i czemu budzisz mnie o świcie, albo wracam do łóżka - wymamrotała niewyraźnie, lewą ręką poprawiając na sobie wymiętą, niebieską koszulkę. Nie specjalnie zwracała uwagę na to, co mówi, ale zdecydowanie zależało jej na wyjaśnieniach. Przysiadła na biurku stojącym tuż obok jej łóżka i przetarła oczy.
- Amy? - odezwał się w słuchawce głos jej współlokatorki. - Masz świadomość, która jest godzina, prawda? - Amelia spojrzała na zegar wiszący nad łóżkiem rozmówczyni i zachłysnęła się powietrzem. - Zanim zaczniesz wrzeszczeć, pragnę uświadomić ci, że jest sobota, a ty spałaś zbyt słodko, żebym ośmieliła się ci przeszkadzać... Musiałaś śnić o tym swoim nowym znajomym, ładnie się uśmiechałaś. Tak, czy inaczej - jej studencka przyjaciółka mówiła szybko, uniemożliwiając tym samym poirytowanej Collins wejście jej w słowo - mam dobre wieści.
- Mów, zanim wyrzucę telefon przez zamknięte okno.

VIII.

 Teraz, Nowy Jork.
  Amy podniosła się z łóżka z niechęcią, po czym sięgnęła po telefon. Jak zwykle, odgrywał on jedną z piosenek Beatlesów, które od jakiegoś czasu potrafiły tylko ją zirytować, w żaden sposób nie przywracając pozytywnego nastawienia do życia, które straciła parę miesięcy temu. Nie zamierzała też jednak zmieniać zwyczajów związanych z tym zespołem - gdzieś głęboko skrywała nadzieję, że niedługo zobaczy znajomą twarz na wyświetlaczu komórki. Był tylko jeden numer, którego dalej nie potrafiła usunąć z listy kontaktów.
- Nora? - wymamrotała do telefonu, wygładzając na sobie starą, niebieską koszulkę.
- Być może. Spałaś? - usłyszała ponury głos w słuchawce.
- Być może.
- Jest dziesiąta. Będę za dwadzieścia minut. Z kawą?
- Mocną - powiedziała tylko i rozłączyła się.
Rozejrzała się po mieszkaniu, w którym żyła - głównie spała - od jakiegoś miesiąca. Panował porządek - może trzy książki, żadnych papierów, jedno biurko, półka nad podwójnym łóżkiem, żadnych pamiątek, etażerka po lewej i prosta lampa. Laptop schowany do szuflady, jasnobłękitne ściany, prosty zegar, okno bez firanek. Biała pościel. Drewniana szafa w kącie. Drzwi do kuchni i łazienki. Jedyną ciekawą rzeczą w całym pomieszczeniu była poduszka w groszki, którą Amy przytaszczyła ze sobą przy przeprowadzce. Właśnie zastanawiała się, czy zmuszając ją do życia w kompletnie pustym i nudnym mieszkaniu, gdzie czytać mogła tylko trzecią część Harry'ego Pottera, podręcznik do nauki rysunku i stary komiks z Batmanem (a wszystko to, swoją drogą, przywiezione przez Amy), Nora starała się odciąć ją od wspomnień, ale nawet jeśli - nie udawało jej się. Panna Collins przez cały czas myślała tylko o jednej, nurtującej ją sprawie, a wyciągając spod łóżka kartonowe pudełko z kluczami i kolekcją starych zdjęć wcale nie zaczynała życia od nowa.
 Odsunęła zdjęcia na bok i spod nich wyciągnęła pęk kluczy ozdobiony breloczkiem w kształcie tarczy Kapitana Ameryki. Amelia uśmiechnęła się pod nosem, po czym rzuciła klucze na etażerkę, schowała pudełko pod łóżko i ruszyła w stronę - niezmiernie nudnej - łazienki. Uwinęła się w niecałe dziesięć minut, porwała z etażerki klucze i komórkę, po czym wyszła z mieszkania, zatrzaskując drzwi. Szybko zbiegła po schodach, przeszła przez frontowe drzwi budynku i natychmiast skręciła w lewo, chcąc uniknąć spotkania z Norą, która najprawdopodobniej trzymała już w rękach dwa kubki z parującą kawą.

IX.

 Metro było nieomal idealnym środkiem transportu - szybkie, tanie, bezproblemowe. Wieczorami tylko można było spotkać tam dość nieprzyjemne towarzystwo, a i zazwyczaj unosił się tam dość nieprzyjemny zapach. Nowojorczycy jednak nie przejmowali się tym specjalnie, tak więc było zawsze pełne, zawożąc ludzi gdziekolwiek chcieli jechać.
Amy Collins z trudem wydostała się z pełnego wagonu, wpadając po drodze na jakiegoś mężczyznę w garniturze. Jak najszybciej wybiegła po schodach prowadzących na zewnątrz. Co chwila sprawdzała telefon, nie miała jednak jeszcze żadnych nieodebranych połączeń. Wiedziała doskonale, że to, co zamierza zrobić zupełnie nie spodoba się Norze - nie chciała jej okłamywać, jednak nie chciała też kolejnych miesięcy spędzać w pustym mieszkaniu. Biegnąc ulicą, sprawnie wykręciła numer, który od jakiegoś czasu dobrze znała na pamięć.
- Clay?
- Słucham? - Mężczyzna siedział we własnym mieszkaniu, przed komputerem, ze słuchawkami na uszach i mikrofonem przy ustach. Wpatrywał się, jak zwykle zresztą, w ekran komputera.
- Słuchaj. Uważnie. Mam klucze, wracam do siebie.  Jest szansa, że znajdę jakieś adresy... Clay, jeśli coś znajdę, pojadę. Twoja siostra powinna niedługo się odezwać. Nic jej nie mów. Będę w kontakcie. - Amy rozłączyła się, nie będąc wcale pewna swojej decyzji. Dopiero za trzecim razem otworzyła drzwi do klatki schodowej, co chwila upuszczając pęk kluczy. Weszła do swojego starego mieszkania i uśmiechnęła się lekko.
Wszystko było dokładnie tak, jak wtedy, kiedy opuszczała to miejsce ostatnim razem.

___
Boże, jak tak to teraz czytam, to niesamowicie mi się nie podoba.