sobota, 1 marca 2014

Rozdział Pierwszy: Arthur Berg



  Psycholodzy mawiają podobno, że pisanie pamiętnika pomaga, jeśli człowiek chce uwolnić się od nieprzyjemnych wspomnień. Że spisywanie wszystkiego, co dzieje się w twoim życiu pomaga w zapomnieniu tego, co wydarzyło się lata temu.
  Oczywiście, on uważał to za kompletną bujdę. Jego opinia nie przeszkadzała mu jednak w wieczornym przesiadywaniu nad zeszytem, w którym notował wszystko, co akurat przychodziło mu do głowy - jego zdania na temat pracy, wielkich archiwów, czerwonego wina i ludzi, których ostatnimi czasy widywał rzadko. Co jasne - był pisarzem. Nie napisał jednak niczego konkretnego od wieków i wmawiał sobie, że spożytkuje swoją wenę w jakiś inny sposób.
  Prawda była taka, że po prostu nie miał weny. Kupił sztalugę i płótna, miał farby - zrobił na nie miejsce w jadalni, przesunąwszy masywny stół pod ścianę i wyrzuciwszy ostatnie dwa krzesła na korytarz. Zwykle jadał na stojąco lub przy biurku w swoim gabinecie, pomieszczenie to było mu więc kompletnie zbędne - nie przyjmował również żadnych gości. W pokoju, w którym obecnie znajdował się komputer, pierwotnie stała sofa, którą także przetransportował do jadalni. Przez internet zamówił sobie projektor, który ustawił na stojącym obok sofy stole. Miał więc miejsce do oglądania filmów na ekranie większym niż kinowy - wmawiał sobie, że po dwugodzinnym seansie lepiej pracuje się nad produktywnością. Utrzymywanie porządku nie było jego mocną stroną - talerze mył okazjonalnie, ubrania trzymał na podłodze, krzesłach i łóżku, paradował po domu na bosaka. Poza tym, drzwi do większości pomieszczeń były zamknięte, a schody na piętro zablokowane.
  Utrzymywanie porządku nie było mocną stroną poprzednich lokatorów tego miejsca - on przejął ich dziedzictwo kompletnie i w całości.
  Był właśnie zajęty kontemplowaniem swojego kompletnego braku chęci do ruszenia się z łóżka, kiedy młody listonosz przerwał mu, dzwoniąc do drzwi. Ściągnął więc z twarzy książkę, która miała na celu osłonić jego oczy przed słońcem wpadającym przez okno, wziął ze stolika obok kubek i ruszył w kierunku drzwi. 
  Wizyta młodego chłopaka kosztowała go świeżą koszulę i całkiem niezłą kawę, zyskał jednak sporą paczkę i kopertę, której wygląd wbrew wszystkiemu coś mu mówił. Nie znał praktycznie nikogo w okolicy - pocztą dostawał głównie rachunki, newslettery i listy przekierowane z jego poprzedniego adresu. Tych ostatnich nie czytał, zawierały one bowiem głównie pytania o zdrowie, następną książkę i to, czy jeszcze żyje, bo na żadnym bankiecie nie widzieliśmy Cię już od pewnego czasu, przyjacielu.
  Jedynym problemem był fakt, że on nie miał przyjaciół.
  Kiedy już wytarł podłogę i zmienił koszulę - a także zrobił sobie porządną herbatę z mlekiem, jako iż najwyraźniej kawa mu nie służyła - przeniósł się do sypialni, z szuflady wyciągnął scyzoryk i przysiadł na łóżku, by przyjrzeć się bliżej dwóm przesyłkom, które dostał.
 Nie był najinteligentniejszym człowiekiem w okolicy, nie był też mistrzem dedukcji - a przynajmniej za takiego się nie uważał. Kiedyś spotkał kobietę, przy której uwielbiał się popisywać - udawał, że potrafi wyczytać ze sposobu, w jaki wiązała sznurówki to, co jej współlokatorka jadła na śniadanie i czy jej budzik zadzwonił o odpowiedniej porze. Zabawne było to, że ona po sposobie, w jaki ułożone były jego włosy i tym, jaką koszulę miał na sobie naprawdę potrafiła powiedzieć, o której wstał i czy pił rano kawę, czy herbatę. Była od niego lepsza pod każdym względem. On uważał się za idiotę, który zmarnował wszystko poza swoim potencjałem. Potencjału bowiem nigdy nie miał. Kobieta, która wprowadzała chaos i tajemnicę do jego życia, zniknęła, on zapomniał o tym, że kiedyś mógł być wielki i znów, po latach, zaczął słyszeć głosy - podpowiadające mu, że powinien się poddać. Bo i tak do niczego się nie nadaje. Nic w życiu nie osiągnie. Zawiedzie każdą osobę, na jakiej kiedykolwiek mu zależało.
 Głosy te brzmiały odrobinę jak jego ojciec.
 Koperta, którą trzymał w ręce, przywiodła mu jednak na myśl kogoś, kogo poznał dawno temu. Znów spojrzał na list, który trzymał w rękach - uświadomił sobie, że rozpoznaje pismo, że papier pachnie bardzo specyficznie, a adres wypisany jest zielonym tuszem. Nie wiedział, co znajdzie w środku, ale powiedział sobie, że nie chce tego wiedzieć. Odłożył kopertę na łóżko i wyszedł z pomieszczenia. 

 Rzadko korzystał z internetu, nie spędzał zbyt wiele czasu przed komputerem - oglądał za to mnóstwo filmów. Jeszcze kilka lat wcześniej uważał kinematografię za nieinteresującą, a książki były dla niego jedyną odskocznią; później jednak ktoś wyciągnął go na wieczorny maraton Władcy Pierścieni, a on nagle zmienił zdanie. Teraz oglądał wszystko, co wpadło mu w ręce - jedną z niewielu przesyłek, jaką otwierał, była prenumerata magazynu filmowego. Czytał recenzje, ściągał to, co zdawało się być interesujące,  po seansie analizował treść i spisywał swoje opinie. Spisywanie opinii uważał, oczywiście, za idiotyczny pomysł, co nie przeszkadzało mu w odprawianiu cotygodniowego rytuału i zapełnianiu niezliczonych zeszytów.
 Ze swojej sypialni przeniósł się do pokoju obok, usiadł przy biurku i otworzył komputer. Miał zamiar pobrać na dysk kolejny film o Sherlocku Holmesie, jednak na ekranie pojawiło się migające okienko z sygnaturą portalu, na którym kilka lat temu założył skrzynkę mailową.

1 nowa wiadomość

  Zrobił zdziwioną minę i odruchowo rozejrzał się po pomieszczeniu. Biurko z laptopem i folderem, który przyniósł z biblioteki, regał z książkami, ciężkie drzwi, śmiesznie duży gramofon, okno bez zasłon. Za szybą zobaczył postać wędrującą, najwyraźniej bez celu, po polach poniżej wzgórza, na którym stał dom. Zdziwiło go to jeszcze bardziej, ponieważ okolica ta zazwyczaj była pusta - odwiedzana tylko i wyłącznie przez listonosza, zaledwie raz w tygodniu. 
  Dopiero po chwili zdecydował się najechać kursorem na migające okienko, spodziewając się jakiejś zagubionej wiadomości, która tylko przypadkiem nie trafiła do folderu na SPAM. Nie dostawał maili - nawet jego dawni znajomi wiedzieli, że woli on tradycyjne metody komunikacji, a z telefonu korzysta niechętnie. Dostawał więc zaproszenia w kremowych kopertach i pozdrowienia wypisane naprędce ledwo działającym długopisem. Swoją drogą, komunikacja przez internet nie kojarzyła mu się zbyt dobrze - skrzynkę mailową założył, kiedy wydawca uświadomił mu, że nie zamierza czekać na fragmenty kolejnych powieści wysłanych pocztą, a sam autor powinien chociaż odrobinę obawiać się, że jego teksty mogą zaginąć gdzieś po drodze.
  Nie napisał niczego od wieków, nie korzystał więc z maila i nie spodziewał się wiadomości.
  Mimo to najechał kursorem na ikonę w kształcie koperty i kliknął.

Skromny hołd dla Arthura Berga, który jeszcze żyje
-A 

  Po przeczytaniu wiadomości odrobinę za mocno trzasnął ekranem laptopa, przeszedł z gabinetu do jadalni, porządnie rozstawił sztalugę i ustawił na niej duże, białe płótno. Wyjął farby i pędzle, po czym zaczął malować - ruchami zaskakująco gwałtownymi i agresywnymi rozpryskiwał farbę po płótnie i ścianach.
  Kiedy skończył, rozejrzał się dookoła - rozglądanie się było jednym z niewielu rzeczy, które mogły pomóc mu w zbieraniu myśli. Zauważył plamy na ścianach i parkiecie, wskazówkę zegara, która wyraźnie zmieniła swoje położenie i otwarte na oścież drzwi prowadzące na korytarz. Pokręcił tylko głową, wrzucił farby do kartonowego pudełka i poszedł do kuchni z zamiarem sporządzenia jakiegoś posiłku. Przez chwilę nie pamiętał, że jego lodówka stoi zupełnie pusta. Zostawił na sztaludze obraz - pierwszą od wieków rzecz, którą uznawał za swój własny, kreatywny twór. Mimo to nie był z siebie zadowolony. Nie podobało mu się to, co doprowadziło do nagłego napływu weny.
  Chciał przecież uważać się za samodzielnego indywidualistę, który nie potrzebuje nikogo.

   Na dużym stole tuż obok projektora położył laptopa przeniesionego z gabinetu, kubek herbaty i talerz z dwoma kawałkami odgrzewanej pizzy. Usadowił się wygodnie na sofie, wcisnął play i zabrał za jedzenie. Oglądał jeden ze starych filmów o Jamesie Bondzie, postanowił bowiem nie korzystać z internetu przez następny tydzień. Wcześniej wrzucił paczkę i list pod łóżko, narzucił jakiś biały materiał na sztalugę z obrazem i zasłonił okna. Skupiał wszystkie myśli na melodii z Goldfingera, nie zwracając uwagi na smak starej pizzy, niedosłodzoną herbatę, własny nastrój i wspomnienia, które powoli wydostawały się zza bariery, którą wybudował w głowie jakiś czas temu. Postanowił, że jutro wyjdzie z domu. Jutro, po niespełna miesiącu, opuści swoją fortecę. Pójdzie do baru, zacznie rozmawiać z ludźmi, zrobi cokolwiek. Cokolwiek.
  Miał wyjątkowo zły dzień i postanowił, że musi znów zacząć żyć normalnie.
  Wegetacja mu nie służyła.
__________________________________
Alternatywny tytuł tego rozdziału to "Daddy Issues". Poza tym, moi drodzy - główny bohater pisze niezmiernie dużo, jednak nie uważa się za produktywnego. Dlaczego?
Bo pisze nie na temat.
Myślę, że odrobinę identyfikuję się z moim bohaterem.
Ach.
Ja również za często się rozglądam.